środa, 17 lipca 2013

No to zaczynamy - "Mój pierwszy Hobbit"

Jak to się zaczęło? Nic niezwykłego.
Lat temu wiele, nie wiem ile. Prawdopodobnie rok 2002, po premierze "Drużyny Pierścienia". Dziadek wynalazł skądś film, puścił małej, dziewięcioletniej wnuczce. Wnuczka zaczęła oglądać. Oglądnęła. Później - oglądnęła znów. I znów. I znów. Potem dołączył tata. Potem mała Konstancja dowiedziała się, że jest Książka. Władca Pierścieni. Mała Konstancja chciała przeczytać. Ale zamiast wielkiej cegłówki, która majaczyła na horyzoncie, dostała małego, szarego i starego "Hobbita". W dodatku brzydkiego. Z początku zniechęcona - hobbita pochłonęła szybciej niż słoik Nutelli. A potem... Potem to już się samo potoczyło.

Jak widać, jest to "Hobbicik" którego kojarzy pewnie większość tolkienistów, może nawet większość fantastów. Niestety ktoś kiedyś potraktował mój egzemplarz taśmą klejącą - teraz boję się ją oderwać, żeby nie poobdzierać, i tak już podniszczonej, obwoluty. Żeby nie uległa dalszej destrukcji, trzymam mojego "Hobbita" w foliowej okładce, jak książki w bibliotece.

Wydawnictwo - Iskry
Rok - 1985
Tłumaczenie - Maria Skibniewska
Przekład wierszy - Włodzimierz Lewik
Opracowanie graficzne - Maciej Buszewicz

Autora ilustracji na obwolucie, wyklejce i wewnątrz książki - nie podano. Podejrzewam zatem że jest nim Maciej Buszewicz.
A zatem - ilustracje. Co my tu mamy? Istne szaleństwo.

Zawsze kiedy rozmyślałam na temat tego, co przedstawia obrazek na obwolucie, stwierdzałam, że to po prostu Bilbo w swojej norce, pokazany w nieco symboliczny sposób. Myśląc nad tym odrobinę dłużej można stwierdzić, że to wcale nie norka, lecz albo wnętrze Gór Mglistych, albo Samotnej Góry. Możemy też zauważyć po lewej stronie coś wyglądające jak niewielki zameczek, którego tożsamość stanowi dla mnie zagadkę. Wszak Rivendell to nie jest - Rivendell powinno znajdować się w dolinie. Oprócz tego, czy to "coś" na głowie Bilba nie przypomina krasnoludzkiego kaptura?

Przypuszczenia co do tożsamości dziwnej narośli, która zdobi głowę hobbita umacniają się, kiedy obrócimy książkę. Wtedy rysunek wcale nie przypomina już zielonego Pagórka, a raczej szare, niegościnne góry, Tutaj także możemy natknąć się na dwa tajemnicze obiekty. Zabudowania na dole po lewej stronie - moją pierwszą myślą było Esgaroth. Ale Esgaroth przecież usytuowane było na jeziorze. W takim razie może właśnie to miało być Rivendell?
Jeśli chodzi o zamek na szczycie góry - ma ktoś jakieś propozycje? Może to gniazdo orłów pokazane jako warownia?


Jeśli chodzi o wyklejkę, tutaj autora poniosła wyobraźnia. Czy dziwny stwór o guzikowych oczach, wyłaniający się z góry to Gollum? A kluczyk? Do czego ten kluczyk?:) Może to jeden z tych, które Bilbo ukradł strażnikowi pilnującemu krasnoludów. Mimo to, moim zdaniem dużo logiczniej byłoby umieścić w tym miejscu Pierścień.


Tylna wyklejka prezentuje się o niebo lepiej. W końcu mamy pięknego czerwonego Smauga czyhającego na miasto. Smok naprawdę mi się podoba, a maleńkie, w porównaniu z jego ogromem, Dale umacnia podejrzenia, że zabudowania z tylnej części obwoluty należały do tego samego miasta. Tu i tam widzimy bowiem podobne wieżyczki, które mogą być jedną i tą samą:)


Wewnątrz, na samym początku możemy znaleźć jedną ilustrację. Wygląda mi to na Bilba wspinającego się na drzewo podczas ucieczki przed wargami. O samym hobbicie tu przedstawionym powiedzieć za wiele nie można, ale jedno na pewno - kędzierzawa hobbicka czuprynka - obecna.

Z tyłu, za spisem treści możemy znaleźć jeszcze czarno-białą mapkę, jednak jej wrzucać nie muszę - chyba każdy wie, jak ona wygląda.


Jeszcze ostatnie zdjęcie - oto jak prezentuje się mój hobbicik golutki, jak go Eru stworzył. W rzeczywistości ma jednak o wiele bardziej soczysty, hobbicki kolorek.

Podsumowując - mój stary "Hobbit" być może nie należy do najpiękniejszych, ale jedno jest pewne - do żadnego innego nie mam i pewnie nie będę miała większego sentymentu. Mimo wszystko, mimo że czasem oderwane od treści, te ilustracje mają swój urok. Podobnie jak stary żółty papier i zakurzony zapach kilkudziesięcioletniej książki.
Jestem niesamowicie wdzięczna dziadkowi za to, że kiedyś, w zamierzchłych latach 80 udało mu się dorwać tę książkę, mimo że nie miał pojęcia, co to tak naprawdę jest, ani kto to był J.R.R. Tolkien





1 komentarz:

  1. Mój "Hobbit", tego samego wydawnictwa, w tym samym tłumaczeniu i o tej samej okładce jest w miękkiej oprawie i o 3 lata młodszy (1988). Brak wyklejek, których Ci zazdroszczę.

    Co do bibliotek, to ja je kocham! Jako ideę, jako miejsce, jako szperalnie książek.
    Gdyby nie biblioteki już dawno poszłabym z torbami :-) Spotkało mnie też w nich wiele wzruszających, zabawnych i dziwnych sytuacji.
    Jedna z najpiękniejszych, jakie widziałam na własne oczy:
    http://gabinet-kolekcjonera.blogspot.com/2011/01/bilet-wstepu.html

    OdpowiedzUsuń