środa, 17 lipca 2013

Miłość do... cegłówki i coś niecoś na temat tłumaczenia

Po hobbicie przyszła kolej na majaczącą w oddali cegiełkę. Kupił ją mój dziadek niedługo po tym, jak zainteresował mnie filmem. Padło na to wydanie prawdopodobnie dlatego, że było bardzo tanie - jednotomowe, w małym formacie, na kiepskim papierze. Najpierw przeczytał ją mój tata, a potem, kiedy przedarłam się przez "Hobbita" - ja.

Wydawnictwo - Zysk i S-ka
Rok - 2001
Tłumaczenie - Jerzy Łoziński (zmienione)
Przekład wierszy - Marek Gumkowski





Nie jest to rzecz piękna. A przy tym - w przeciwieństwie to poprzedniego iskrowego "Hobbita" - całkowicie pozbawiona uroku. Na okładce widzimy Gandalfa  przed wrotami Morii w filmowym kadrze. Ujęcie ni to ładne, ni to o jakimś specjalnym znaczeniu, kiepsko wykadrowane. Do tego złocone napisy i runy. Na grzbiecie także filmowy Gandalf. Z wyglądu zewnętrznego książki możemy zatem stwierdzić, że jest to książka o czarodzieju:) 




W środku nie jest lepiej. O ile wielkość czcionki nie przeszkadzała mi jakoś specjalnie, to już wypadające strony - jak najbardziej. Kartki są cieniutkie, podatne na rozdarcie. Ale co dziwne - po ponad dziesięciu latach i wielokrotnym użytkowaniu, grzbiet złamany jest tylko w jednym miejscu;) Za to okładka - nie jest w najlepszym stanie. Pozaginana, w niektórych miejscach wygląda, jak gdyby chciała udać się w podróż do Mordoru. Dlatego teraz "Władcę Pierściani" trzymam w folii.

Mimo wszystkich swoich wad, całej nieporęczności i brzydoty - to wydanie pozostanie pewnie na zawsze tym, do którego mam największy sentyment.

Miałam szczęście/pecha, że akurat ten "Władca" (którego czytałam jako pierwszego), został przetłumaczony przez Jerzego Łozińskiego. Wtedy, w wieku lat około dziewięciu, nie miałam pojęcia, kim są ani Maria Skibniewska, ani Jerzy Łoziński. Co prawda zastanawiało mnie, dlaczego znany mi z filmowej adaptacji Obieżyświat nagle stał się Łazikiem, jednak szybko przyzwyczaiłam się do tego stanu rzeczy. Udało mi się to także dzięki temu, że nie był to oryginalny przekład pana Łozińskiego - usunięto wszystkie krzaty i Bagosze, zamieniając je na pierwotnych krasnoludów i Bagginsów.

W trakcie czytania jednak zdarzyło się tak, że wyjechałam na wakacje bez książki, która została w domu pod kluczem. Załamana poleciłam cioci, która po jakimś czasie miała do nas dojechać, by wypożyczyła mi z biblioteki inny egzemplarz i niezwłocznie dowiozła w moje łapki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Łazik na powrót stał się Obieżyswiatem... Ale zmieniło się coś jeszcze. Nie wiem co, ale książka stała mi się w jakiś sposób obca, pisana jakby innym stylem, w jakiś sposób "chłodniejsza", mniej "swojska". Przyzwyczajona do mojej łoziny nie mogłam się pozbyć jakiegoś dziwnego wrażenia, czytając muzowe wydanie w przekładzie Skibniewskiej.

Kiedy po niedługim czasie dowiedziałam się, że istnieje kilku tłumaczy "Władcy Pierścieni" a jeden z nich to "bluźnierca" wpadłam w panikę. "Jak to, przecież to moja książka jest tłumaczona przez tego Pana na Ł..!" Załamałam się, stwierdziłam, że zostałam skażona przez Łozińskiego i niezwłocznie muszę kupić JEDYNE SŁUSZNE tłumaczenie Skibniewskiej.

Teraz niesamowicie śmieję się ze swojej głupoty w tamtym czasie. Ależ podatnym na wpływy i opinie, głupim dzieckiem byłam! Dzisiaj bardzo cieszę się, że przeczytałam Łozińskiego. Nie jestem uprzedzona, a czasami wręcz bardziej pasują mi styl i pomysły Tłumacza. Podziwiam za odwagę, a choć skłaniam się raczej ku oryginalnym nazwom, nie egzorcyzmuję jego inwencji i nowych rozwiązań. A "Świszczowy Wierch" pozostanie dla mnie na zawsze "Świszczowym Wierchem", a nie jakimś tam "Wichrowym Czubem"!

Jednak wiem, że w moim dziecięcym uprzedzeniu nie jestem samotna. Goszcząc w Internecie od lat bardzo wielu, zauważyłam, że to jest dość częsta tendencja - nie czytałem, nie mam pojęcia, ale Skibniewska jest ŚWIĘTOŚCIĄ, a Łozinę zapraszamy na makulaturę. Wielu, którzy krytykują tłumacza, książki z jego "udziałem" nie widziało na oczy. Niektórzy czytelnicy są niesamowicie podatni na zdanie innych ludzi. Oczywiście nie mówię tu o tych, którzy czytali obydwa tłumaczenia, a nawet więcej niż tylko dwa. Wtedy wyrażenie opinii podpartej konstruktywną krytyką jest jak najbardziej na miejscu, bardzo cenię sobie takie wypowiedzi. Jednak argumentacja "bo tak" albo "bo Skibniewska" konstruktywną NIE jest.

2 komentarze:

  1. Aż miło czytać :) Też zaczynałam od tłumaczenia pana Łozińskiego i również nie żałuję. Jego opisy bitew, jak i styl ogólnie urzekły mnie najbardziej (choć nazwy akurat wolę u pani Skibniewskiej). Co do wieszania na nim psów zgadzam się z Tobą; kiedy laik idzie za głosem ludu, ot tak, to jest to naprawdę przykre.

    Podziwiam twoją pasję zbieractwa, z chęcią tu jeszcze wpadnę :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło w morzu łozinożerców odnaleźć pokrewną duszę :)

      Usuń