They're taking the hobbits to Isengard! |
W tym sezonie akcja serialu w pełni dogoniła tę książkową, scenarzyści zostali wypuszczeni na głęboką wodę. Co prawda, w poprzednich sezonach D&D nie mieli problemu z luźnym traktowaniem materiału wyjściowego, ale, przynajmniej w większości wątków, pozostawali w bezpiecznej strefie rzeczywistości martinowskiej. Teraz dostali pełne pole do popisu.
Jest to też spora odmiana dla widzów zaznajomionych z prozą Martina. Od tej pory może wydarzyć się wszystko, a widz-czytelnik uwalnia się od porównywania serialu z książkami.
2. Pozbądźmy się bohaterów, na których nie mamy pomysłu.
Jest to tendencja, która zaczęła pojawiać się już w poprzednich sezonach. Masowa eksterminacja w wątku dornijskim, uśmiercanie ledwie wprowadzonych bohaterów, losowe zabijanie postaci w zupełnie niespodziewanych momentach - mam kilka pomysłów na wyjaśnienie takiego rozwoju sytuacji.
a) Scenarzyści zorientowali się, że wprowadzili więcej postaci niż mają pomysłów, więc postanowili się ich jakoś pozbyć.
b) Scenarzyści nie zauważyli że chwyty w stylu "Ned is dead, baby" czy Krwawe Gody przestały działać kilka sezonów/kilka książek temu i dalej liczą na wywołanie szoku u widzów.
c) Scenarzyści postanowili odciąć się od wcześniejszych dokonań i stworzyć nowy serial - zaprojektowali cały wachlarz nowych postaci i postanowili zrobić dla nich miejsce (żeby potem mieć kogo uśmiercać).
d) Scenarzystom spodobała się zabawa w G.R.R. Martina.
e) Starzy aktorzy zażądali zbyt wysokich stawek więc scenarzyści postanowili odesłać ich na emeryturę.
Nie wiem, czy którakolwiek z moich teorii ma jakiekolwiek powiązanie z rzeczywistością, jednak rozwiązania za które chwytają twórcy nie wpływają korzystnie na serial, który miejscami staje się po prostu nudny.
2. Te same chwyty
Oprócz tradycyjnego już dla serialu eliminowania głównych postaci wracają inne typowe elementy, które na początku mogły wywoływać pożądany efekt.
Psychopatyczne okrucieństwo Ramsaya stało się groteskowe i zamiast wywoływać ciarki - bawi, i to nieszczególnie mocno.
Daenerys nadal wykrzykuje swoje tytuły i wpada w tarapaty, wokół nie dzieje się nic, co popychałoby akcję do przodu.
Dialogi Tyriona i Varysa, tak interesujące w początkowych sezonach, stały się po prostu nużące.
Sytuacja w King's Landing nie zmienia się w żaden istotny sposób - Cersei miota się pomiędzy Wielkim Wróblem, Nie-Do-Końca-Martwym-Gregorem i swoim ostatnim żyjącym synem. Jaimie znów wraca pod zaborcze skrzydła siostry. Margaery niezmiennie odmawia zeznań i siedzi w zamknięciu. Jedynie Tommen zdaje się nabierać charakteru, ale cóż z tego, skoro co rusz zostaje stłamszonny, czy to przez Matkę, czy to przez Wróbla.
Arya nadal zbiera baty w kolejnych sekwencjach mało interesujących scen. Szkoda, bo ten wątek zapowiadał się bardzo ciekawie - mam nadzieję, że potencjał nie zostanie do końća zmarnowany.
3. Mur daje radę
Jak zwykle najlepiej prezentuje się wątek Muru. Na jego korzyść działa oczywiście to, że od samego początku jego rezydentami były najciekawsze postaci.
Choć przed emisją tego sezonu byłam bardzo przeciwna rozwiązaniu kwestii Jona w tak oczywisty sposób, bardzo podoba mi się kierunek w którym sprawa zdaje się rozwijać - to jasne, że Snow nie ma już czego szukać na stanowisku Lorda Dowódcy, o ile w ogóle na Murze. Przeniesienie bękarta do innej lokacji może dać naprawdę interesujące efekty, zwłaszcza że już dawno nie mieliśmy okazji oglądać go w innym otoczeniu.
Na uwagę zasługuje także najbardziej trzeźwo myśląca postać serialu, czyli Davos. Od samego początku jego trochę poboczna rola intryguje i zdaje się zapowiadać, że po najemniku powinniśmy spodziewać się czegoś więcej niż tylko doradcy lepiej urodzonych.
Jest jeszcze Melisandre - przez wielu uwielbiana, dla mnie do tej pory była jedną z bardziej irytujących bohaterek Gry o Tron. W tym momencie jej postać zmierza w interesującym kierunku, a scena pokazująca jej upadek wiary w R'hlora i we własne możłiwości była jedną z lepszych w całym serialu. Zastanawia mnie też, czy to, co mieliśmy okazję ujrzeć w końcowej scenie pierwszego odcinka to tylko "smaczek" dla widzów, czy też wątek ten zostanie pociągniety dalej.
4. Wielkie powroty
Bardzo cieszy mnie powrót do wątków porzuconych kilka sezonów temu.
Ciągnąca się w nieskończoność tułaczka Brana w końcu zostaje wynagrodzona, także widzom - dzięki podróżom w przeszłość młodego Starka dostaliśmy zapowiedź być może najciekawszego wątku tego sezonu. Spotkanie z młodym Nedem rozbudza apetyt, zwłaszcza widzów znających książkę, a szczególnie tych, którym nieobce są krążące po sieci fanowskie teorie na temat rodzinnych zawirowań u Starków. Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach dostaniemy trochę więcej, bo nie ukrywam, że cliffhanger z trzeciej odsłony zadziałał na mnie dokładnie tak, jak powinien.
Sytuacja zostałą popchnięta do przodu także na Żelaznych Wyspach - stary władca w końcu udał się tam gdzie powinien, a nowo wprowadzona postać każe spodziewać się interesującego wątku.
Trochę niepokoi mnie to, co twórcy postanowili zrobić z najmłodszym ze Starków, Rickonem. Mam nadzieję, że scenarzyści nie skuszą się na pójście po lini najmniejszego oporu, bo będzie to kolejny zmarnowany wątek. Ramsay naprawdę może robić coś poza torturowaniem i zabijaniem wszystkich wokół, a Rickon nie powinien zostać tylko kolejnym Starkiem do odstrzału.
Moje ogólne wrażenia po obejrzeniu niemal trzeciej części sezonu sa umiarkowanie entuzjastyczne. Nie czekam już na każdy odcinek z taką niecierpliwością jak jeszcze kilka lat temu, jednak raczej nie opuszczę żadnego. Mam nadzieję, że twórcy porzucą swoje hobby, jakim jest bezsensowne zabijanie kolejnych postaci i znajdą sposób na spójny rozwój fabuły, zwłaszcza wątków związanych z Murem, niedobitkami Starków i Pyke. Nadzieję na to, że coś ciekawego stanie się w Essos już niemal porzuciłam, ale wciąż tli się we mnie mała iskierka.
Myślę, że to jest już ten moment w historii, kiedy wszsystko powinno zacząć się powoli klarować i zmierzać do ostatecznego powiązania ze sobą wątków, a następnie do, miejmy nadzieję, spektakularnego finału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz