wtorek, 17 grudnia 2013

Gdzie ja się podziałam?

Jak widać, na blogu od kilku miesięcy głucha cisza. Niekoniecznie ze względu na to, że o nim zapomniałam, a raczej dlatego że mój czas jest kradziony przez studia.
Moje czytelnicze tempo spadło drastycznie, od czasu ostatniego wrześniowego posta udało mi się przeczytać zaledwie kilka książek. Jeśli chodzi o moje nabytki tolkienowskie - przybyło ich kilka, ale brak mi zarówno aparatu, który został w domu rodzinnym, jak i czasu na regularne raporty.




Jedynym, na co nie mogę narzekać, są w miarę regularne i stosunkowo (jak na biedną studentkę) obfite nabytki książkowe. Po migracji z mniejszego miasta do, jak niektórzy mają w zwyczaju go określać, kulturalnej stolicy - Krakowa - uwolniłam się od pewnej sieciowej księgarni na rzecz dużo bardziej urozmaiconych i, co niezwykle istotne, bardziej opłacalnych sposobów zaopatrywania się w literaturę.

Dla własnej próżności - mały przegląd nabytków od początku roku akademickiego.

Niedługo po przyjeździe do Krakowa musiał nastąpić ten moment, moment wyruszenia na książkowe łowy. Swoje pierwsze kroki skierowałam do Dedalusa na Grodzkiej. Niestety wbrew moim rozbuchanym oczekiwaniom nie udało mi się natrafić na nic ciekawego. Dla pocieszenia wzięłam więc jeden z filmowych albumów o "Hobbicie" - co prawda nie jest to pozycja, za którą dałabym się pokroić, ale nie chciałam wracać z pustymi rękami, a albumik - jak to w Dedalusie - nie był drogi. Tak więc moim krakowskim debiutem stał się Hobbit - przewodnik po filmie autorstwa Briana Sibleya.

Niedługo potem złożyłam przypadkową wizytę w Matrasie. A ze była to przechadzka w towarzystwie nieocenionego dziadka - udało mi się załapać na  Lewiatana Scotta Westerfielda. Książka, na którą miałam ochotę od dawna, leżała sobie na półce w promocji jako dodatek za złotówkę do pierwszej kupionej. A że dziadek akurat miał ochotę na zakupy - załapałam się na mojego "Lewiatana".

Bardzo owocną okazała się wizyta w antykwariacie na Jabłonowskich. Znałam to miejsce jeszcze z wakacji, kiedy to udało mi się upolować tam dwa tomy "Przedksiężycowych" oraz książkę Lina Cartera, która była bohaterką mojego ostatniego posta. Tym razem, zdecydowanie zbyt szczodrze szafując własnym portfelem uzbroiłam się w:
  • pierwsze wydanie Koraliny Gaimana
  • Żmijową harfę Anny Brzezińskiej - pierwszą wersję, tę z SuperNowej
  • tej samej autorki - Opowieści z Wilżyńskiej Doliny
  • Mars Rafała Kosika
  • Kiedy Bóg zasypia Rafała Dębskiego
Podliczywszy, ile będę musiała zapłacić za powyższe pozycje, pozostawiłam na półce Bliznę Chiny Miéville'a - czego pożałowałam zaraz po wyjściu z antykwariatu. Na szczęście wróciłam po nią kilka dni później. Swoją drogą - książka ta stała się powodem do drobnej sprzeczki ze znajomym blogerem ;P

Jakiś czas później fantastycznym światkiem delikatnie wstrząsnęło ukazanie się Sezonu burz Sapkowskiego. Oczywiście nie mogłam sobie odpuścić tej pozycji, a przy wyszukiwaniu najlepszych ofert natrafiłam na bonito.pl, gdzie przy okazji 30% zniżki zaopatrzyłam się w kilka dodatkowych książek, czyli
  • Świat króla Artura. Maladie Sapkowskiego
  • Historię i fantastykę Sapkowskiego i Beresia
  • Ocean na końcu drogi Gaimana
  • oraz Potwory i krytyków Tolkiena - czyli pierwszy godny uwagi krakowski maszom
Kolejne zamówienia na Bonito przyniosły trzy z dawna wyczekiwane tomy:
  • Lód Jacka Dukaja
  • Koszmary i fantazje H.P. Lovecrafta
  • Upadek króla Artura Tolkiena
Potem... Potem nie wytrzymałam. Od kilku lat czekałam na moment, kiedy na mojej półce pojawi się amberowy komplet Tolkiena, ten duży, czarny, w twardych oprawach. Już dłuższy czas brakowało mi tylko trzech tomów Władcy Pierścieni. Wielokrotnie kusiły mnie one w Dedalusie ceną prawie trzykrotnie niższą od okładkowej, ale zawsze jakoś odkładałam ten zakup na później. W końcu piąte wydanie tej samej powieści to nie jest zakup pierwszej potrzeby... Ale, jak już pisałam - nie wytrzymałam.

Kolejny, dosyć wyjątkowy, jak na mnie - ze względu na to, że zaopatrzyłam się w niego w empiku - zakup to Wieki Światła Iana R. MacLeoda. Był to nabytek w ramach uzupełniania braków z Uczty wyobraźni. "Wieki światła" są też teraz moją aktualną lekturą - staram się wynajdować na nie trochę czasu, kiedy mogę w stu procentach skupić się tylko na powieści, nie chcę czytać jej po łebkach.

Wizyta w rodzinnym mieście nie mogła obyć się bez rundki po znajomych antykwariatach. Pierwotny zamiar jedynie przywitania się z Panem Antykwariuszem oczywiście nie mógł się udać - z objazdu wróciłam z Miastem szaleńców i świętych Jeffa Vandermeera, Opowieściami ze świata Wiedźmina, małą antologią horroru Dom bez powrotu (złapałam tylko ze względu na nazwiska Gaimana i Pullmana; w rezultacie dostałam ją za darmo) oraz... Władcą pierścieni w trzech tomach. Tym razem było to trójkolorowe wydanie z Zysku z poprawioną wersją tłumaczenia Łozińskiego. Urocze.

A jeszcze przed wyjazdem uszczęśliwiłam się Kłamstwami Locke'a Lamory Scotta Lyncha. Znów w Bonito.

Kolejne zakupy nie przyszły szybko, ale były za to niesamowicie satysfakcjonujące - udało mi się złapać na allegro dawno wyprzedany Atlas chmur Mitchella (wydanie UW) w cenie satysfakcjonującej, oraz... Welin. Nawet nie marzyłam, że przyjdzie mi to tak łatwo. "Welin", jako jedna z pierwszych pozycji z Uczty wyobraźni osiąga na allegro zawrotne ceny, jeszcze wyższe niż "Atlas chmur". Okolice 150 zł to standard. Ja szczęśliwie zapłaciłam za nią cenę trzykrotnie mniejszą - do tej pory nie wierzę, że leży u mnie na półce. Teraz tylko czekam na odpowiedni czas na zabranie się za utwór Duncana - jeśli wierzyć wszystkim naokoło, jest to lektura niezwykle wymagająca i potrafiąca zniechęcić - dlatego możliwe że poleży, oczekując na swą kolej, do wakacji, podobnie jak dukajowy "Lód".

Zachwycona MacLeodowskimi "Wiekami światła" postanowiłam zamówić kolejną pozycję autora, jaką jest Dom burz. Zrobiłam to tym prędzej, że nakład zdaje się być na wyczerpaniu. Kilka godzin temu odebrałam przesyłkę, razem z "Chłopcami" Ćwieka i "Wołaniem kukułki" Galbraitha/Rowling - z tym, że dwie ostatnie pozycje to przesyłka dla, kolejno, siostry i dziadka.

Jeśli chodzi o kolejne plany - stos książek do przeczytania piętrzy się i grozi śmiercią poprzez zmiażdżenie półką we śnie, jednak moja pazerność nie zna granic - już ostrzę sobie pazurki na kolejne zakupy. Na samym początki kolejki stoją "Opowieści sieroty. W miastach monet i korzeni" Valente, "Światło" Harrisona, "Drood" Simmonsa i zbiorcze wydanie "Ziemiomorza" Le Guin.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz