wtorek, 16 lipca 2013

Witam wszystkich, czyli, jak na razie, prawdopodobnie nikogo.

Zakładam bloga o tematyce tolkienowsko-książkowej w celu, co tu dużo mówić, połechtania własnej próżności i jeszcze silniejszego podniecenia własnego nieumiarkowanego wiecznego głodu. Głodu wynikającego z kolekcjonerstwa, zbieractwa i chciwości. Co w takim razie jest obiektem tego niezaspokojonego pragnienia? Jak łatwo się domyślić - książki.

Można powiedzieć, że zbieram wszystko. Rzecz jasna tym "wszystkim" są małe i duże papierowe obiekty, w twardych lub miękkich oprawach. Nie pogardzę żadną książką należącą do literatury pięknej. Bardzo rzadko interesują mnie słowniki czy publikacje popularnonaukowe, chyba że są to dzieła Kopalińskiego bądź opracowania dotyczące tematów leżących w sferze moich zainteresowań.

Jednak tym, co naprawdę pochłania mnie bez reszty, jest fantastyka. O ile książki spoza tego gatunku zbieram i kupuję dość sporadycznie (choć prawie żadną nie pogardzę), tak fantastyki przybywa mi, biorąc pod uwagę moje możliwości finansowe, ZA DUŻO. Oczywiście nie nadążam z czytaniem. A tomów przybywa. Niebezpieczną rzeczą jest dla mnie choćby przebywanie w pobliżu antykwariatu. Jeszcze nie zdarzyła się taka sytuacja, kiedy przy wizycie typu "a wejdę i tylko się rozejrzę" wyszłbym z pustymi rękami. Kupuję nawet wtedy, kiedy nie mam za co. Nie potrafię się opanować.
Oczywiście rozmiarom mojej biblioteczki daleko do BIBLIOTEK niektórych znanych mi z internetu osobników, jednak miejsc na półkach (na biurku/w szafkach/w szafie/na podłodze/na suficie) systematycznie ubywa. Odwrotnie proporcjonalnie do przestrzeni w portfelu.

Do tego cierpię na chorobę, która, jak zdążyłam zaobserwować, często dotyka fantastów. Nie korzystam z usług bibliotek. Podejście zupełnie nieracjonalne, głupie, nieopłacalne i rujnujące mnie finansowo. Ale co mogę poradzić? Nie potrafię przeczytać książki z biblioteki. No dobra, mogłabym, ale ja po prostu NIE CHCĘ nic na to poradzić.

Jednak już w kręgu fantastyki mogę wyróżnić pewną sferę sacrum, moją świętość, mój mały ołtarzyk. Piszę mały, bo choć niektórzy załamują ręce (NA CO CI TO???), to w dalszym ciągu moja kolekcja jest NICZYM w porównaniu z tym, co udaje mi się odnaleźć u innych.

Mowa mianowicie o Tolkienie. A właściwie o książkach, które z Tolkienem mają jakiś związek. Daleko, blisko - biorę wszystko.

Oczywiście często staję przed dylematem - kolejny "Hobbit", czy inna książka, której nie posiadam, a bardzo chciałabym przeczytać. W rezultacie prawdopodobnie biorę obydwie, a jeśli nie mogę - wtedy jest naprawdę bardzo ciężko. Zwłaszcza, jeśli natrafię na książki po bardzo okazyjnej cenie w antykwariacie. Bo nieużywane tolkieny kupuję bardzo rzadko. Poluję raczej na starsze, używane egzemplarze, niedostępne w księgarniach, takie, które za parę lat może być ciężko dostać. Te sklepowe - nie dość, że o wiele droższe, to jeszcze może być wiele okazji do zaopatrzenia się w nie.

Jest to właściwie mój pierwszy blog. Co z nim będzie dalej - pojęcia nie mam. Możliwe, że umrze śmiercią naturalną. Jeśli nie, jeśli uda mi się prowadzić go regularnie - będę bardzo szczęśliwa.

Dodam jeszcze, że do założenia go zainspirował mnie wspaniały blog http://podrugiejstroniekrainy.blogspot.com/
Jeśli kiedyś zdarzyło by się tak, że jego autorka, zawędrowałaby w te strony - serdeczne dziękuję:)


1 komentarz:

  1. Zawędrowała :-) Miło mi, że na coś się mój blog przydał ;-)

    Gratuluję początku i życzę weny długoterminowej.

    OdpowiedzUsuń