wtorek, 17 września 2013

Krakowski pasażer na gapę

Autor: Lin Carter
Tytuł: Tolkien: Świat "Władcy Pierścieni"
Przekład: Agnieszka Sylwanowicz
Wydawnictwo: ISKRY, Warszawa, 2003
Z wyprawy do Krakowa, dosyć niespodziewanie przywiozłam ze sobą małego pasażera. Choć po nieznanych mi krakowskich uliczkach pędziłam w niemałym pośpiechu, co jakiś czas gubiąc drogę, znalazłam, a właściwie ukradłam trochę czasu, aby zaglądnąć do małego antykwariatu, na który natknęłam się przy ulicy Jabłonowskich. A kiedy już się tam zapodziałam, umykałam w pośpiechu, nie uniknąwszy jednak niespodziewanego ataku na mój portfel, którego efektem jest obecność w mojej biblioteczce, między innymi, takiej oto książeczki.

wtorek, 10 września 2013

"Gra Endera" Orsona Scotta Carda

Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Gra Endera
Przełożył: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Warszawa 1996
7/10
Podejrzewam, że dla osoby, która nigdy nie miała do czynienia z fantastyką naukową, „pierwszy kontakt” ma wielkie szanse być tym nieudanym. Jeśli potencjalny czytelnik sięgnie po powieść zbyt ciężką, mocno naukową, przesyconą ciężkostrawnymi terminami, a w dodatku śmiertelnie poważną – niezależnie od wartości utworu może sparzyć się i zniechęcić do tego podgatunku fantastyki.

Pomimo tego że „Gra Endera” moim pierwszym spotkaniem ze science fiction nie jest (choć jednym z pierwszych już owszem), to myślę że śmiało na taki mogła by się nadawać.

Ender Wiggin to sześcioletni, niezwykle utalentowany chłopiec o ilorazie inteligencji znacznie przekraczający ten przeciętnie spotykany u innych ludzi. W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa zagrażającego Ziemi, zostaje wytypowany do szkolenia mającego przygotować go na dowództwo w starciu z Robalami – nieobliczalnymi stworzeniami z Kosmosu, które uprzednio dwukrotnie dokonały inwazji na Planetę Ludzi.

Na początku lektury niektórych wymagających czytelników irytować może „syndrom genialnego dziecka”, jaki łatwo zdiagnozować u Endera – niemal każdy pomysł, na jaki chłopiec wpadnie, jest tym trafnym, każda strategia, jaką stosuje – skuteczną, a każda gra – zwyciężoną. Jednak po jakimś czasie można zorientować się, że prawdziwe problemy, na które napotyka niespełna dziesięcioletnie dziecko, to te zupełnie odmiennej natury. Łatwo bowiem wyobrazić sobie, że genialny sześcio- czy siedmiolatek całkowicie oderwany od rodziny, przyjaciół, a przede wszystkim zwyczajnego, ziemskiego środowiska – nawet odnosząc pasmo sukcesów życiu szkolnym – nie prowadzi życia które stanowiło by dla niego apogeum szczęścia.

Powieść wydaje się być stworzoną dla tych, których nudzą rozwlekłe opisy i leniwie tocząca się akcja. Zanim bowiem zorientujemy się, że w powieści minął dzień lub nawet tydzień, okazuje się, że nasz bohater zdobył już kilkumiesięczne doświadczenie w Szkole Bojowej, a niedługo później Valentinę, siostra Endera, obchodzi na Ziemi jego kolejne urodziny. Mamy więc do czynienia z autorem nie lubiącym lania wody i skupiania się na nieistotnych sytuacjach i szczegółach. Razem z kilkuletnim chłopcem pędzimy przez szkolenie w, nomen omen, kosmicznym tempie.

Podobnie jest z językiem utworu – nie nastręcza on czytelnikowi żadnych trudności, pozwala na swobodne brnięcie przez kartki w każdej niemal sytuacji – sama pierwsze 100 stron „Gry...” pokonałam z przyjemnością podczas dwu-trzygodzinnej podróży busem.


Taka jest więc to książka – lekka, nieskomplikowana, niepozbawiona jednak pewnej powagi i refleksji. Smaczkiem może być fakt, że była ona pisana w latach 80, kiedy mapa Europy wyglądała zupełnie inaczej niż dzisiaj - oprócz wizji przyszłości mamy więc też wyobrażenie tego, jak świat mógłby wyglądać, gdyby nie przemiany przełomu lat 80 i 90. A choć mam wrażenie, że przeczytawszy ją kilka lat wcześniej, w wieku nastoletnim, mogłabym czerpać z niej nieco więcej rozrywki, to nawet teraz świetnie nadaje się na sprawiającą dużo przyjemności lekturę.

poniedziałek, 9 września 2013

Hobbit jak malowany

Autorzy: Wayne G. Hammond i Christina Scull
Tytuł: "Hobbit" w malarstwie i grafice J.R.R. Tolkiena
Tłumaczenie: Ryszard "Galadhorn" Derdziński
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2012
Jak wspominałam jakiś czas temu, w kolejnym maszomowym (czyli takim, który tyczy się moich maszomów - wszystkich tolkienowych skarbów) poście miałam opisać pierwszy powód, dla którego moja przepełniona już do granic możliwości zaczęła strajkować.

Jakiś czas temu w moje spragnione łapki została dostarczona duża i ciężka paczka. Jej rozmiary były dla mnie dość zaskakujące, gdyż, sądząc po podanej ilości stron, spodziewałam się że album o którym mowa jest nieco mniejszy. Jeszcze bardziej rozdziawiłam usta, kiedy zobaczyłam, że znajoma mi z pierwszego wydania okładka jest tak naprawdę etui kryjącym nieco inny rysunek.



Album "Hobbit w malarstwie i grafice J.R.R. Tolkiena" był czymś, czego brakowało mi podczas lektury pewnych fragmentów "Listów", kiedy to musiałam zatrzymywać się co parę zdań, aby wyszukać w goglach obrazek, o którym mowa w korespondencji Tolkiena z wydawcą. Wcześniej nie posiadałam żadnej książki zawierającej autorskie ilustracje Profesora, co sprawiło, że zauroczona kolorowymi rysunkami, które co raz migały mi w czeluściach Internetu, postanowiłam je wydrukować i uzupełnić nimi jednego z moich "Hobbitów" - akurat padło na czerwone wydanie z Iskier - oczywiście bez użycia kleju czy tym podobnego bluźnierstwa, a po prostu wkładając je w odpowiednich miejscach pomiędzy kartki. Co prawda efekt nie był powalający - moja drukarka nie pozwoliła cieszyć mi się w pełni ślicznymi kolorami oryginałów, jednak zawsze było to więcej niż nic. Ale teraz mogę zachwycać swoje oczy pięknymi, wielkimi reprodukcjami, wedle zapewnień wydawców skopiowanymi tak, by możliwie jak najwierniej oddawały wygląd prawdziwych rysunków Mistrza.



Oprócz tych powszechnie znanych ilustracji, które kojarzy pewnie każdy fan twórczości Tolkiena, znajdujemy tu także wiele szkiców, niektórych składających się zaledwie z kilku kresek ołówkiem, a także obrazki niepublikowane, czy inne wersje tych znajdujących się w książkach. Dzięki temu możemy prześledzić drogę, jaką przebyły wyobrażenia autora, by w końcu ukształtować finalny efekt oraz ostateczny kształt jaki znamy dzisiaj.


Obok samych ilustracji, wcale nie rzadko, natknąć możemy się także na inne elementy twórczości autora - kaligrafię, różne wersje map, ornamenty, runy oraz projekty pierwszych okładek "Hobbita".


Wszystkie elementy grafiki i malarstwa zostały dość dokładnie opisane przez autorów, możemy dowiedzieć się więc coś na temat historii ich powstania, miejsca publikacji (o ile taka zaistniała), a także prześledzić zaznaczone w tekście różnice pomiędzy poszczególnymi wersjami rysunków.


Dzięki temu albumowi uświadczam się w przekonaniu, że Tolkien, czyli autor, do którego mój sentyment od lat nie tylko nie maleje, ale wręcz rośnie, był prawdziwym artystą - nie tylko człowiekiem o niesamowitej wyobraźni, pisarzem zdolnym poruszyć serca milionów ludzi, poetą, nieprzeciętnie zdolnym lingwistą, znawcą literatury, wykładowcą potrafiącym zafascynować swoich słuchaczy, ale także sprawnym ilustratorem. Jego rysunki, choć niepozbawione drobnych defektów obnażających ograniczone możliwości pędzla Tolkiena, stanowią dziełka pełne uroku, niebanalne i wspaniale oddające klimat świata "Hobbita". I pomimo że w późniejszym czasie wielu przedstawiało swoje wyobrażenia Śródziemia, to właśnie wizja autorska jest tą, którą najlepiej kojarzymy z wyprawą Bilba i krasnoludów. Pozostaje mi tylko żałować, że oryginalne pierwsze wydanie zawierające kilka z tych małych dziełek sztuki pozostaje na razie poza moim zasięgiem. Bowiem 20 000 funtów to odrobinę za wiele jak na moje obecne fundusze:)